ZBIÓRKA - DARIUSZ CHWIEJ
W okresie od 17 listopada 2018 r. do 22 sierpnia 2019 r. przeprowadzona została zbiórka na leczenie i rehabilitację Pana Dariusza Chwieja z Przeworska, lekarza ginekologa, który uległ udarowi.
W akcję włączyło się bardzo wiele osób z Polski i zagranicy. Dzięki wpłatom pokryliśmy trzy faktury.
DZIĘKUJEMY w imieniu rodziny Pana Dariusza za okazane wsparcie, dobre słowo i życzliwość.
Publikujemy treść listu, jaki przesłała do nas córka Pana Dariusza.
Badajcie się. Ile razy to słyszymy prawda? Mój tato, na imię ma Darek ma 55 lat, sam wiele razy to powtarzał, w końcu jest lekarzem. I to lekarzem z zamiłowania i z pasji. On żył swoją pracą i pacjentkami, żył nią do tego stopnia, że stała się dla niego ważniejsza niż jego własne zdrowie. A mogło być inaczej..
To był 24 sierpnia 2018 roku, piątek, gorący letni dzień. Dzwoni telefon. Babcia. Zdziwiłam się, bo to ja zazwyczaj do niej dzwonie. Babcia krzyczy zdenerwowana „czy ty wiesz Dagusia, że twój tato miał udar?!” Szok. Skąd mam wiedzieć? Nie mieszkam z Rodzicami, mieszkam w innej miejscowości ale zdzwaniamy się często z mamą więc wiedziałabym. Może babci się coś pomyliło? Wyobraziło? W końcu ma 81 lat. Uspokajam ją. Sprawdzę to. Dzwonie do taty. Kilka sygnałów i odbiera. Mówi jakby był mocno pijany, mowa spowolniała, bełkotliwa pyta „no co tam Dagusia?” a ja czuje jak robi mi się gorąco i łzy zbierają się w oczach. Dowiaduje się, że mama wiezie go do szpitala do Łańcuta, tam pracują obydwoje, mama chce go mieć „na oku”. To nic takiego słyszę, pewnie lekkie krwawienie, nie martw się, wszystko ok… Zostaje przyjęty na oddział Neurologii, na oddział Udarowy nie chce, przecież nic mu nie jest, nie trzeba. Nikt się nawet z nim nie kłoci. Robią tacie badania, podpinają kroplówki, każą bezwzględnie leżeć, nie wstawać. Odwiedzam go dzień później, w sobotę. Leży i czyta swoje ukochane gazetki motoryzacyjne, wygląda jak zawsze. Ale oczywiście przy mnie leżeć nie chce, bo nic mu nie jest i nie chce żeby robić z niego chorego.. Wierci się na łóżku, podnosi. Stopniowo podczas moich odwiedzin pogarsza mu się mowa, w pewnym momencie nie jest w stanie powiedzieć zdania składnie. Martwię się. Obie z mamą prosimy, błagamy go żeby leżał nie wiercił się, słuchał zaleceń lekarzy. Tato zdaje sobie sprawę, że chyba jest kiepsko.. i wtedy w niedziele 26 sierpnia telefon od mamy. Tato miał wstrząs, drgawki, stracił przytomność, karetką na sygnale został przewieziony do Klinicznego Szpitala Wojewódzkiego. Jedziemy. Nie mam nic wspólnego z medycyną ale czuje, wiem, że jest źle. Mama milczy. Sama też jest lekarzem anestezjologiem, doskonale wie jak wyglądają „tacy” pacjenci, wie jakie są rokowania i czym to grozi. W rejestracji na SOR dowiadujemy się, że tato od razu trafił na blok operacyjny. Trwa już operacja. Będzie długa, około trzech godzin. Zaczyna się czekanie i ten strach, którego chyba nigdy nie zapomnę. Po ponad trzech godzinach, które trwały wieczność, tato zostaje przyjęty na OIOM. Stan krytyczny. Wylew bardzo rozległy. Pacjent nieprzytomny, niewydolny krążeniowo i oddechowo, wentylowany respiratorem, ma poszerzone obie źrenice - słyszymy. Lekarze mówią, że kluczowe będą najbliższe dwa tygodnie, nie wiadomo czy przeżyje ten czas. Mamy czekać. Dopiero wtedy dowiaduje się, że tatę od 10 dni bolała głowa. Nie przyznał się nikomu. Nie powiedział nic. Chodził normalnie do pracy, przyjmował pacjentki, operował.. Dopiero kiedy zdrętwiała mu lewa ręka, ciśnienie nie chciało spaść a ból głowy wciąż nie ustępował powiedział mamie co się dzieje.. miałybyśmy na to 10 dni, żeby zareagować..
Kolejne dwa tygodnie to najgorszy okres w naszym życiu. Codzienne dyżury przy łóżku taty, morze wylanych łez, i to błaganie, żeby się nie poddawał, żeby wrócił do nas. Nie było nam łatwo, lekarze dosłownie walczyli o jego życie. Wciąż podłączony był do respiratora. Ja cały czas podświadomie byłam spokojna o niego, wiedziałam że sobie poradzi, że wyjdzie z tego. Musi! W końcu to fighter! Jego pasją oprócz ginekologii był sport. Dopóki nie nabawił się kontuzji kolana grał w drużynie siatkarskiej, jeździł na zawody, zdobywał puchary. Grał także w tenisa. Latem jeździł na rowerze, zawsze w weekendy i zawsze ze swoimi ukochanymi psami. A przez cały rok chodził na basen. I pływał, pobijał rekordy ilości długości zrobionych w ciągu 45 minut. Nie potrafił usiedzieć w miejscu. Jak nie w pracy to w podróży, z mamą po świecie. To silny, postawny facet, dusza sportowca, ja wiedziałam, że on to przetrwa. I udało się. Przeżył. Kolejne dwa tygodnie to czekanie. Na to kiedy się obudzi? Czy się obudzi? Czy będzie potrafił sam oddychać? Wiemy, że uszkodzenia są rozległe, że może być różnie, ale jest nadzieja, lewa półkula mózgu jest cała, poza tym on ewidentnie walczy. Czekamy. W międzyczasie u taty wykształca się wodogłowie.. Musimy operować, inaczej obrzęk się nie wchłonie- słyszymy. Tato znów jedzie na blok operacyjny, gdzie lekarze zakładają mu zastawkę. Operacja udaje się, obrzęk się wchłania, niestety z ogoloną głową, bez zarostu i zapadniętą czaszką nie przypomina siebie. Jestem przerażona…
Mija miesiąc od momentu przyjęcia do szpitala, a nam wydaje się, że czas zatrzymał się w miejscu. Każdy dzień jest kopią następnego. Po kolejnych dwóch tygodniach lekarze robią eksperyment, odłączają tatę od respiratora, żeby sprawdzić czy podejmie próbę własnego oddechu. Udało się! Oddycha! Sam! To wielkie szczęście i ulga dla nas, bo to dobrze rokuje, mózg nie jest aż tak uszkodzony. Jest nadzieja, tylko żeby już otwierał oczy, a on wciąż nie chce…. Wiem, że nas słyszy. Reaguje na głos mamy i mój. Mruga, rusza stopą, wzrasta mu tętno i ciśnienie kiedy mówimy do niego.
Mija kolejny miesiąc, w sumie już dwa. Tato jest ustabilizowany, nie dostaje żadnych leków podtrzymujących życie ani nie jest utrzymywany w śpiączce farmakologicznej, sam oddycha i radzi sobie świetnie. Lekarze nie są w stanie nic więcej dla niego zrobić, oprócz podstawowej opieki medycznej i pielęgniarskiej. Mimo codziennej rehabilitacji przykurcze rąk postępują w zastraszającym tempie. Nie ma na co czekać. Postanawiamy zorganizować tacie przeniesienie do prywatnej kliniki rehabilitacyjnej, specjalizującej się w wybudzaniu dorosłych ze śpiączki. Mamy szczęście, jest miejsce dla taty. Załatwiamy formalności i organizujemy transport do Krakowa 23 października br. Pierwszy tydzień jest nie lada wyzwaniem, tato ma zapalenie płuc, ale mam wrażenie, że po tym wszystkim co się wydarzyło do tej pory nic nie jest w stanie nas zatrzymać w walce o powrót taty do zdrowia.
Mija trzeci tydzień pobytu taty w klinice. To wspaniałe miejsce, pełne życzliwych i bardzo profesjonalnych osób, z indywidualną terapią funkcjonalną dostosowaną do każdego pacjenta. Celem zespołu zajmującego się tatą jest jak najszybsze wyciągnięcie go z łóżka i wybudzenie ze śpiączki, oraz dążenie do osiągnięcia samodzielności i niezależności w dniu codziennym. Ośrodek zaleca minimalny trzymiesięczny pobyt, ale już widać, że tato robi postępy. Siedzi na wózku, powoli jest pionizowany, uczy się przełykania i gryzienia pokarmów. Z każdym kolejnym tygodniem jest coraz bardziej reaktywny. Jest więc ogromna nadzieja, że wybudzi się, otworzy oczy i wróci z mamą do domu. Przed nami długa droga i wygląda na to, że wiele miesięcy ciężkiej pracy. Ale to akurat dobrze, bo on cały czas walczy, nie poddaje się. Chcemy mu zapewnić jak najlepszą opiekę, jak najlepsze warunki do powrotu do zdrowia. Niestety to wszystko kosztuje, koszty rehabilitacji są ogromne dlatego bardzo prosimy o pomoc. Wiem, że mój tato pomagał i pomógł wielu osobom i wierze, że kiedy ta wiadomość o zbiórce rozejdzie się, ludzie nie pozostaną obojętni. Gdyby mój tato wiedział, że piszę taki apel, pewnie nie byłby zadowolony, bo on sam nigdy nie chciał pomocy, nigdy nikogo o nic nie prosił, on przecież sam sobie poradzi.. Niestety teraz sobie nie poradzi. Jest całkowicie zdany na rodzinę i cały zespół Rehabilitantów, Pielęgniarek i Lekarzy w Ośrodku.
Nie zdążyłam mu powiedzieć tylu rzeczy. Na wakacjach w czerwcu, na których byliśmy razem, kłóciliśmy się wiele razy, w końcu te same charaktery, a teraz oddałabym wszystko, żeby móc się z nim znów pokłócić. Zresztą on musi się obudzić. Ja muszę na niego nakrzyczeć! Jak mógł być tak bezmyślny i nie przyznać się, że coś się dzieje, że boli go głowa, że drętwieje mu ręka?! Ja wiem, że on tam jest w środku i nas słyszy i mu wstyd..